reagowanie na
każdą potrzebę dziecka go nie rozpuści? Czy nie powinniśmy pozwolić dziecku na
większą porcję frustracji, zamiast chronić go przed wszystkimi zmartwieniami?
Czy nie karząc, a wspierając, kiedy dziecko zachowuje się źle nie nagradzam
złego zachowania? Jak dziecko ma wyciągnąć jakieś wnioski? I gdzie w tym całym
dbaniu o każda potrzebę dziecka miejsce dla rodzica? Czy on nie ma prawa do
swoich potrzeb?
Postaram się rozprawić z największymi, czyli najczęściej powtarzanymi mitami rodzicielstwa bliskości.
Rodzicielstwo bliskości rozpieszcza dziecko
To chyba najczęstszy mit, jaki zdarzyło mi się słyszeć. Powtarzający go jako synonim rodzicielstwa bliskości podają owiane złą sławą bezstresowe wychowanie, które jak wiadomo produkuje małe, manipulujące potwory bez kręgosłupa moralnego (czemu to absurd i bezstresowe wychowanie nie istnieje pisałam już TUTAJ). Argumentują to brakiem kar i oferowaniem wsparcia, kiedy dziecko zachowuje się w niepożądany sposób. Kiedy dziecko zachowuje się w niepożądany sposób, np. bije, gryzie, rzuca przedmiotami, krzyczy, zwykle oznacza to, że przeżywa jakąś trudności. Przyczyn tych trudności może być wiele, jednak kilkulatek zazwyczaj nie ma umiejętności lub zasobów, żeby zasygnalizować tą trudność i poradzić sobie z nią w inny sposób niż właśnie w postaci problematycznych zachowań. Rodzicielstwo bliskości doradza w takich sytuacjach dbanie o bezpieczeństwo dziecka i otoczenia, zaakceptowanie, nazwanie i towarzyszenie w trudnych emocjach. Docelowo także poszukiwanie przyczyn i rozwiązań trudności, które przeżywa dziecko. Tak, aby zamiast komunikatu: ‘kiedy zachowujesz się źle, musisz sobie radzić sam’ otrzymało od rodzica komunikat: ‘jesteś bezpieczny, chcę ci pomóc’.Nagroda za złe zachowanie
Drugi mit jest dość blisko związany z pierwszym. Rodzice obawiają się, że wspierając dziecko w trudnych sytuacjach nie tylko nie karzą niepożądanych zachowań, a wręcz nagradzają je, dając dziecku uwagę, bliskość itd. Oba te mity związane są z mocno zakorzenionym w nas systemem kar i nagród, w którym przez wiele minionych dziesięcioleci w domu funkcjonowała większość dzieci, a w którym do dzisiaj w szkole funkcjonują wszystkie. Karanie i nagradzanie to metody wychowawcze, które często nasuwają się nam jako pierwsze i oczywiste rozwiązanie, kiedy dziecko sprawia kłopoty. Często właśnie w obszarze tego systemu odnajdują się także ‘życzliwe’ rady otoczenia na temat wychowania. ‘Pozwoliłaś wejść sobie na głowę’; ‘Inaczej się nie nauczy, że robi źle’; ‘Musi wiedzieć, kto tu rządzi’ itd. Nic dziwnego zatem, że rodzicom trudno jest wyrwać się z tego zwyczajowego myślenia i spojrzeć szerzej na funkcjonowanie dziecka. Dociekać i dostrzegać nie tylko zachowanie, ale też to, co znajduje się pod spodem: potrzeby, samopoczucie, temperament, wpływ otoczenia. Wracając jednak do nagrody o zachowanie, to warto właśnie spojrzeć na sytuację szerzej. Nasze dziecko być może robi coś, czego nie akceptujemy. Najprawdopodobniej jednak robi to, bo odczuwa jakąś trudność (np. przebodźcowanie, zazdrość o rodzeństwo, adaptację w przedszkolu) i/lub chce nam tą trudność zamanifestować. I właśnie wtedy potrzebuje naszego wsparcia, a nie mechanicznego nałożenia kary. Kara w tym przypadku zamyka drogę do dociekania potrzeb dziecka i odbiera Wam możliwość dalszego dialogu i lepszego wzajemnego poznania. Udzielenie wsparcia i towarzyszenie w trudnościach wręcz przeciwnie.Liczy się tylko dziecko
Ostatni mit wzbudza wiele emocji. Kiedy obalam go podczas konsultacji rodzice są zwykle w szoku. Przyjęło się, że w rodzicielstwie bliskości potrzeby i granice dzieci są bardzo ważne. Stąd wielu rodziców ma skłonność skupiania się wyłącznie na nich i stawiają się w pozycji sług swoich dzieci. Dość szybko jednak zaniedbują przy tym siebie. Ich własne zasoby się kurczą, ich potrzeby są przez nich samych ignorowane i zaczynają myśleć, że to całe rodzicielstwo bliskości może i jest dobre dla dzieci, ale dla nich to katastrofa. Są już nim zmęczeni, często do tego stopnia, że pewnego dnia w trudnej sytuacji z dzieckiem po prostu wybuchają. Nie dlatego, że są złymi rodzicami, a dlatego, że próbowali poświęcić siebie dla dziecka. Nie da się bowiem funkcjonować na najwyższych obrotach, być stale w gotowości do pomocy, przyjmować trudnych emocji dziecka, nie dbając jednocześnie o siebie. I też rodzicielstwo bliskości wcale tego od nas nie wymaga. W rodzicielstwie bliskości rzeczywiście chodzi o potrzeby i granice, ale nie samego dziecka, ale też jego rodziny, otoczenia, czy ludzi w ogóle. W relacji z dzieckiem powinno być miejsce zarówno dla jego potrzeb i granic, jak i naszych. Przy czym jednocześnie jako dorośli musimy i możemy czasem nasze potrzeby odroczyć. Nie dlatego, że są mniej ważne, a dlatego, że mamy do tego większe kompetencje i możliwości, niż nasz kilkulatek. Dlatego możemy towarzyszyć naszemu dziecku w trudnej sytuacji, jeśli czujemy się na siłach. Ale możemy też wyjść na chwilę z pokoju, jeśli czujemy, że właśnie nasze granice zostały poważnie przekroczone, nasze zasoby gwałtownie się skurczyły itd i wrócić za chwilę, kiedy zadbamy o siebie np. spokojnymi oddechami, czy rzucaniem przekleństw w myślach. Dbając o swoje granice nie tylko pomagamy sobie, ale też uczymy nasze dziecko czegoś ważnego. Tego, że inni także posiadają potrzeby i granice, a także co się wydarzy, jeśli je naruszymy. Ale też tego, że granice każdego człowieka mogą leżeć zupełnie gdzie indziej, niż moje i to jest w porządku. Do tej nauki nie potrzeba kar i wyciągania stanowczych konsekwencji. Za to konieczna jest bliska relacja z dzieckiem, otwarta przestrzeń dla rozmów i emocji, także tych trudnych. Miłość i wzajemny szacunek. Bo o to tak naprawdę w całym tym rodzicielstwie bliskości chodzi.Dziękuję za Twoje odwiedziny na mojej stronie! Chcesz być na bieżąco? Polub mój profil na Facebooku lub Instagramie i nie przegap żadnego wpisu!